Za kilka dni mój synek kończy dwa lata.
Z przerażeniem patrzę na półki z zabawkami w jego pokoju i zastanawiam się z czego by się ucieszył, co by go zainteresowało na dłużej.
Moi rodzice wprost nie mogą uwierzyć ile ich wnuczek ma zabawek (choć w porównaniu do innych znanych nam dzieci nie jest ich aż tak dużo J). I chyba mają trochę racji, mówiąc że on po prostu nie wie czym ma się bawić – taki ma wybór.
Dzisiejsze dzieci nie szanują zabawek, myślą że wszystko im sie należy. Półki sklepowe wprost uginają się od ogromu zabawek. Telewizja atakuje reklamami, kilkanascie kanałów z bajkami...
Jak w tym wszystkim zachować umiar i mądrze wychować dziecko?
Wspominam nasze dzieciństwo i chociaż w sklepach niewiele było, to nigdy się nie nudziłam i uważam że pod pewnymi względami to były lepsze czasy.
Prezenty były od święta, na urodziny czy gwiazdkę, wyczekane. Dbałam o wszystkie, a kilka z nich mam do dziś.
Pamiętam pierwszą lalkę Agatę, zrobioną na wzór Fleur, którą dostałyśmy z siostrą na spółkę. Ile ona dała nam radości! Godzinami szyłam dla niej ubranka, budowałam domki z książek i samochód z pudełka po butach.
Nigdy nie zapomnę paczki z kolorowymi ścinkami materiałów i szmatek od mamy, kolorowych bloków, bibuł, kredek - wszystko tak bardzo cieszyło, bo nie było tak łatwo dostępne.
Lalki wycinane z papieru, pieczenie ciasteczek z błota, szałasy w pobliskim lesie , namioty z koca i sznurka… niewiele było nam potrzebne do zabawy.
Nikt nie wypytywał dokąd idziemy i z kim, dookoła mieszkało tylu rówieśników…
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, jeżyny, poziomki. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Budowaliśmy szałasy, łaziliśmy po drzewach.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę.
Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w
obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak
zwykle.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie
wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali
się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do sąsiadów. Nie
potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy
grzecznie spać.
Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby
odzwierzęce.
Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły
miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał,
gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki
dziadka.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec
postawił mu piwo.
Do szkoły chodziliśmy kilometr piechotą. Ojciec twierdził, że
mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów. Nikt nas nie odprowadzał.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na
lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem
dziecka w tym wieku. My również.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.
Jedliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył
kalorii.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt
nie umarł.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli,
że dla nas, to wstyd.
Nie oglądaliśmy telewizji, poza dobranocką, szkoda było na to czasu.
Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i
wycierania ust rękawem.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy
siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy
sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza
nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i
koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc
przypadkowych wychowawców.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli
studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i
wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów.
Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze
nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy
dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek,
żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!