środa, 18 kwietnia 2012

Arcyksiążę dwulatek

Oto I - jak o sobie mówi mój syn. Wygląd aniołka. Aniołka który wkracza w trudny wiek. Wiek dwulatka. Coś słyszałam o buncie dwulatka,  o tym że im starsze dziecko tym większe problemy. Słyszałam. A teraz doświadczam.
Oto mój dzień codzienny:
I otwiera oczy o 7 rano i mówi: mama wstajemy, daj garaż, daj pociąg, daj, daj, daj samolot. Gdy mama wszystkiego nie daje, albo prosi by wybrał jedną rzecz I płacze po raz pierwszy. Później płacze po raz drugi, trzeci i czwarty bo picie za ciepłe, bo nie ta bajka, bo spadł samochód, bo Odi (nasz pies) wyszedł się napić, bo Odi wrócił....
Następnie idziemy na spacer w trójkę. Ja w jednej ręce trzymam smycz na której końcu znajduje się niewielki piesek. Niewielkch rozmiarów, bo jemu wydaje się że jest lwem, królem puszczy. Trzeba polować, rzucać się i szczekać na inne psy. Czasem trzeba też pogonić kota, bo kot to wróg. W drugiej ręce trzymam rączkę I, który idzie w żółwim tempie, ogląda patyczek, listek, kamyczek na drodze i jeszcze inne ciekawe rzeczy.
Więc idę i mówię co chwilę, a właściwie krzyczę: Odi stój, do mnie, uspokój się, nie ciągnij... I szybciej, idziemy, no choć... Po kilku minutach takiego spaceru poziom mojego zdenerwowania sięga górnej granicy. A dzień dopiero się zaczął...
Później trzeba zrobić zakupy, załatwić coś na poczcie, w banku, a więc dziesięć razy wyjąć i włożyć I do fotelika samochodowego. 13 kg w tą i z powrotem, w tą i z powrotem itd.
Jest jeszcze dziś super atrakcja, idziemy do fryzjera. Przygotowałam się. Mam ze sobą laptopa z bajkami, mam ciasteczko. Wizyta trwała pięć minut. Pięć minut pełnych płaczu. Nie udało nam się obciąć włosków u odiedlowego fryzjera. Arcyksiążę akceptuje tylko Fryzjerkowo w centrum miasta. Nie dość że daleko, to jeszcze drogo. Ale cóż, zapisaliśmy się na jutro.
Ok załatwione. Parkujemy na parkingu, obwieszam się jak wielbłąd torbami, zakupami itd i próbuję szybko dojść do domu. No właśnie, próbuję. Bo I stwierdza że właściwie to on do domku nie, pójdzie inną drogą, popatrzy na kamyczek, listek, patyczek, schowa się za drzewo. I tak droga z parkingu do domu trwa dwadzieścia  minut, a mogłaby trwać dwie.
No nareszcie jesteśmy w domu, trzeba umyć ręce I: ręce nie, trzeba zjeść zupę I: zupe nie, trzeba iść spać I: nie spać nie
Zasypia. A ja mam godzinę czy dwie żeby wrócić do równowagi psychicznej, bo czeka nas jeszcze druga połowa dnia :-)

Upiekłam tartę z truskawkami - pięknie pachnie w domu. Pieczenie ciast mnie relaksuje. Wpadną dziś rodzice wieczorem. Słońce świeci.

Pora budzić I. Pójdziemy na spacer z psem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz