Wracam.
Nie żebym gdzieś wyjeżdżała, czy przestała używać piekarnika, ale zapadłam w długi zimowy sen z którego właśnie się budzę. I choć zimy w tym roku praktycznie nie było ( może dwa razy zdarzyło mi się odśnieżać samochód) to energii jest we mnie poniżej dopuszczalnej normy.
Na szczęście dni coraz dłuższe, temperatura w okolicach dziesięciu stopni i niemalże czuć wiosnę w powietrzu.
Syn też zlitował się nad matką i od trzech tygodni ciurkiem chodzi do przedszkola. Po wielu tygodniach przeplatanych kaszlem i katarem to miła odmiana. Co prawda wczoraj rozbił głowę i zaliczył pierwsze zszywanie, ale o tym innym razem.
Jest nieźle.
Zaczynam tęsknić za działką i z chęcią posiedziałabym wieczorową porą przed kominkiem, pograła w karty, a rankiem posłuchała śpiewu ptaków, bo nigdzie nie śpiewają tak pięknie jak tam.
Albo poleżałabym na hamaku z kawałkiem kawowej bezy, choć nie hamak to złe miejsce. Za bardzo na widoku. Zaraz zleciałyby się sępy na "jednego gryza" i niewiele by mi zostało z mojej obłędnej bezy. Przy najbliższej okazji uwiecznię ją na zdjęciach i umieszczę na blogu.
Było w ostatnim czasie kilka udanych wypieków, jak wspomniana wyżej beza czy angielska zapiekanka cottage pie, ale z racji tego że dzień krótki, a ja nie lubię zdjęć w sztucznym oświetleniu czy z użyciem lampy, najzwyczajniej w świecie nie zawsze zdążyłam ze zdjęciami.
Było też kilka nowości które mnie nie zachwyciły, jak tort bezowy z migdałami czy tort ormiański, choć zapowiadały się obiecująco. Zwykle jednak stawiałam na klasyki, a najwięcej w ostatnim czasie piekłam bez.
Z bezami jest taki kłopot, że zawsze zostają żółtka. Jedna beza = sześć żółtek. A gdy w jeden weekend piekę trzy bezy? No właśnie.
Znalazłam dobre zastosowanie. Domowe lody czy budyń. Budyń waniliowy z tego przepisu wyszedł przepyszny, najlepszy jeszcze lekko ciepły, ale oczywiście nie zdążyłam zrobić zdjęć. Znikł w kilka minut, zanim pomyślałam o aparacie.
Zdążyłam za to z lodami. Waniliowymi.
Siedzimy więc z synem w piątkowe popołudnie na kanapie, oglądamy po raz setny filmowego Garfielda z miseczką domowych lodów.
Składniki
Krem angielski:
500 ml mleka
125 g drobnego cukru
nasionka z 1 laski wanilii, przeciętej wzdłuż
6 żółtek
oraz:
100 ml śmietany kremówki
Do
garnuszka wlać mleko, dodać 2/3 cukru i wanilię, na średnim ogniu
doprowadzić do wrzenia. W międzyczasie roztrzepać w misce żółtka z
resztą cukru, do uzyskania rzadkiego kremu. Gotujące się mleko wlać do
żółtek, cały czas mieszając trzepaczką, wlać z powrotem do garnuszka.
Podgrzać
na małym ogniu, mieszając drewnianą łyżką, aż krem będzie ją lekko
oblepiał. Natychmiast zdjąć z ognia, nie doprowadzać do wrzenia - krem
by się zważył. Przelać go do miski i pozostawić do ostygnięcia.
Schłodzić w lodówce.
Zimny
krem angielski wymieszać z zimną kremówką. Wlać do maszyny do lodów i
dalej postępować wg jej instrukcji. Gotowe lody powinny być zwarte, ale
zachowywać kremową konsystencję.
Osobiście nie posiadam maszyny do lodów i w takim przypadku polecam przez pierwsze trzy godziny co 30 minut wyjąć lody z zamrażarki i zmiksować.
Smacznego.